Otwieram pocztę w pracy, sprawdzam maila, a tam rekrutacja. Ucieszyłam się, bo na stanowisko, na które aplikować chciałam. Czytam obowiązki- wszystko co wykonuję dotychczas, czytam wymagania i robię coraz większe oczy i wstępuje we mnie coraz większa złość.
To co robię trwa już rok, w lutym był wysłany mail o rekrutacji, która się nie odbyła, a nawet nie zostaliśmy poinfomowani, że ją wycofują. A teraz- totalna porażka. Rekrutacja skierowana do konkretnej grupy odbiorców (sądzę, że to będzie zaledwie garstka osób, może jedna- dwie) ze względu na wymagany język w stopniu biegłym.
I tym oto sposobem przekonuję się, że sprawiedliwości nie ma (tak, wiem to już od dawna, ale wciąż się łudziłam), że człowieka mają w poważaniu, że moja praca jest nic nie warta.
Złość już przeszła, ale niesmak pozostał.
Odliczam czas do lutego.
Czym się zajmujesz?
OdpowiedzUsuńPracuję w korporacji, jestem po części przełożonym danego działu, a po części zwykłym pracownikiem.
OdpowiedzUsuńCiekawie... po części..:P:P To trochę jak ja:P
UsuńPublicznie nie będę tu pisać, ale takie zawiłości korporacyjne, więc wiesz o czym mówię. :)
UsuńChoć u Ciebie jeszcze wyjazdy są.
Tak to jest w korporacjach. U nas troche odwrotna sytuacja. W zeszlym roku szef mojego departamentu szukal nowej osoby. Od kilku miesiecy mielismy "na oku" konkretnego pracownika z laboratorium, chlopak tez chcial do nas przejsc. Wszystko wydaje sie proste? Nie, bo managerowie nakazali zamiescic oficjalne wewnetrzne i ogolnokrajowe ogloszenie o prace. I "upatrzony" laborant, mimo, ze pracuje z nami od kilku lat, musial brac udzial w calym rekrutacyjnym procederze. Bez sensu!
OdpowiedzUsuńKorpo to korpo, rządzi się swoimi prawami, nie koniecznie logiką niestety.
Usuń