Przecież nie da się wejść dwa razy do jednej rzeki, bo jedna woda już popłynie i drugi raz jej nie będzie.
Rozstałam się z M. pół roku temu, broniłam się przed kochaniem go, bo dużo złego się wdażyło. Już myślałam, że to wszystko za mą.
A tu- dupa!
Wczoraj znowu ciężka rozmowa za nami. Oczywiście nic nie wnosząca do naszego życia i naszych relacji.
Kurwa! Usłyszałam, że On jednak nie czuje się winny, że nie widzi winy w sobie i nasze problemy są wymyślone przeze mnie.
Przecież mogło być tak pięknie- gdybym tylko patrzyła i nic nie mówiła. Gdybym udawała, że nie ma problemu, że jest super, że przecież jest sielko- anielsko.
A ja zła kobieta chciałam czegoś więcej od życia, niż marazm.
Przestałam się łudzić.
Nie da się już zbudować nic na tym fundamencie.
Już zmęczona jestem tym wszystkim. Chodzę nieprzytomna.
Słyszę tylko, że "już czas, żebyś ułożyła sobie życie"; "już czas, żebyś o dziecku pomyślała". Kurwa! Oni nie słuchają co do nich mówię.
Mam ochotę pierdolnąć wszystko i wyjechać w cholerną dal! Jak najdalej. Zacząć wszystko od nowa.