Na miesiąc zostawiłam dziś moje przedszkolaki.
Polały się łzy, gdy rodzice podchodzili i mówili, że dzieci pytają co rano o mnie i na pewno będą tęsknić.
Polały się łzy, gdy dzieciaki mnie ściskały, całowały i mówiły "Kocham Cię".
Miesiąc to niby nie dużo, a jednak bardzo dużo.
Dużo może się wydarzyć, dużo może się zmienić.
Dla mnie to będzie ciężki miesiąc, bo bez pracy, bez dzieciaków, za to na praktykach, które będą trwały po 10h dziennie, będą nowe dzieci, nowe otoczenie, zupełnie inny system, plan dnia- wszystko.
Przerażona jestem ilościom zadań, które czekają mnie do wykonania.
Ogólnie stresuję się przed nieznanym.
Dziś były występy z okazji Dnia Babci i Dziadka- dzieciaki były super, dziadkowie i babcie dopisały i bardzo się ucieszyłam, gdy na moją prośbę brali udział w zabawach. To był bardzo stresujący dzień- ale bardzo pozytywny.
MIESIĄC- to przede wszystkim oddech psychiczny od Tłumoka.
I po cichu liczę, że w ciągu tego miesiąca coś się wyklaruje sensownego.
Ciekawy miesiąc przede mną.
piątek, 30 stycznia 2015
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Niby nie dużo- a jednak!
Niby wiele nie oczekuję, tylko tego, żeby się poukładało- wszystko!
Niby nic skomplikowanego- a jednak mocno to zakręcone.
Niby nic trudnego- a jednak wiele trudności przede mną i powstają kolejne.
Nie zmuszę nikogo do niczego, a mimo to mam pretensje sama do siebie, że chcę.
Chcę- przede wszystkim tego, żeby nie martwić się, nie płakać, nie kombinować.
Żyć spokojnie, z problemami życia codziennego i zmartwieniami co zjem jutro na obiad. ;)
Oczywiście to mocna metafora, ale jestem zmęczona.
Wczoraj było apogeum- mój organizm zareagował bardzo mocno na stres i nie chcę tego powtarzać, drugi raz przez to przechodzić.
Dziś dano mi do zrozumienia, że być może będę musiała dokonać wyboru. Tylko, który będzie słuszny?
Mam nadzieję, że to chwilowa złość i do tego nie dojdzie.
Ciężko mi ostatnio.
A teraz siedzę i piszę zaliczenie, a w sumie to zastanawiam się nad sensem tego co się dzieje wkoło mnie, co mi się dzieje, jak się skończy i kiedy, bo mam dość.
Chcę (!!!), potrzebuję (!!!): ładu, porządku, harmonii, miłości i świętego spokoju.
Niby nic skomplikowanego- a jednak mocno to zakręcone.
Niby nic trudnego- a jednak wiele trudności przede mną i powstają kolejne.
Nie zmuszę nikogo do niczego, a mimo to mam pretensje sama do siebie, że chcę.
Chcę- przede wszystkim tego, żeby nie martwić się, nie płakać, nie kombinować.
Żyć spokojnie, z problemami życia codziennego i zmartwieniami co zjem jutro na obiad. ;)
Oczywiście to mocna metafora, ale jestem zmęczona.
Wczoraj było apogeum- mój organizm zareagował bardzo mocno na stres i nie chcę tego powtarzać, drugi raz przez to przechodzić.
Dziś dano mi do zrozumienia, że być może będę musiała dokonać wyboru. Tylko, który będzie słuszny?
Mam nadzieję, że to chwilowa złość i do tego nie dojdzie.
Ciężko mi ostatnio.
A teraz siedzę i piszę zaliczenie, a w sumie to zastanawiam się nad sensem tego co się dzieje wkoło mnie, co mi się dzieje, jak się skończy i kiedy, bo mam dość.
Chcę (!!!), potrzebuję (!!!): ładu, porządku, harmonii, miłości i świętego spokoju.
wtorek, 20 stycznia 2015
Szok i niedowierzanie.
Nadal jestem w szoku i nie mogę uwierzyć, że pół dzisiejszego wieczoru przegadałam z KSIĘDZEM!
Tak, tak- ja, osoba stroniąca od kościoła, nie lubiąca księży, nie przywiązująca uwagi to kościoła, do praktykowania- przyjęłam księdza po kolędzie.
Z jednej strony ze "starości" chyba podjęłam taką decyzję- w sumie mieszkam prawie 8 lat u siebie i pierwszy raz otworzyłam drzwi/ byłam w domu itp.
Z drugiej- mam zostać matką chrzestną, więc stwierdziłam, że wypadałoby być odnotowanym w księgach kościelnych.
Wczoraj pojechałam do mamy po wszystkie "święte gadżety", a dziś z wywieszonym językiem biegłam do domu, bo nie wiedziałam czy zacznie od góry (od mojego piętra) czy od dołu, a chciałam uniknąć szukania go- tego bym chyba już nie zrobiła.
Siedziałam, czekałam i już w sumie myślałam, że mnie olał, gdy nagle dzwonek zadzwonił i przyszedł ksiądz.
Zaczęliśmy rozmawiać o kotach, bo okazało się, że ma przekichane (w dosłownym słowa znaczeniu), potem modlitwa i rozmowa. Gadaliśmy o wszystkim i niczym, ale przede wszystkim zaciekawiła mnie jego otwartość i wykorzystałam to na wypytywanie go o rzeczy nurtujące mnie od dawna. Ja pytałam- on chętnie odpowiadał, opowiadał i tak nie wiadomo kiedy przeleciało pół godziny. Byłam w szoku, że KSIĄDZ może być "normalny", że można z nim pogadać jak z koleżanką, że po chwili posiadałam już wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, kontakt do niego- w razie potrzeby, chęci pogadania, zasięgnięcia porady itp.
Nie sądzę, że naglę stanę się wzorową katoliczką, parafianką i nie będę zasuwać co tydzień do kościoła, ale mam plan- wybrać się choć raz, żeby zobaczyć czy w tym kościele jest tak fajnie jak mówił, czy to jego indywidualna opinia, bo jest księdzem, bo tak wypada, bo tam pracuje.
Co mnie zdziwiło najbardziej?
Jego otwartość, brak barier, to, że mi opowiedział o swojej drodze na drugą stronę ołtarza, że nie bronił się przed żadnym tematem, nie próbował się wymigać, a wręcz stworzył w mojej głowie obraz osoby, której można zaufać, gdy będzie się chciało porozmawiać z kimś "z boku", z kimś "z poza normalnego życia".
Ksiądz- a taki normalny człowiek.
W dzisiejszych czasach to niesamowite zjawisko, a tak bardzo potrzebne, żeby być normalnym wśród tych wszystkich zawirowań kościelnych.
Na pewno nie było to moje ostatnie spotkanie z tym księdzem. Mamy jeszcze do pogadania.
A i na spowiedź w formie rozmowy chętnie bym się wybrała, żeby pozamykać pewne kwestie sama ze sobą, ale i wyrzucić z siebie wszystko co mi "zalega", takie oczyszczenie.
Jestem w szoku po tym co mnie spotkało.
Potraktuję to jak dobrą monetę.
Tak, tak- ja, osoba stroniąca od kościoła, nie lubiąca księży, nie przywiązująca uwagi to kościoła, do praktykowania- przyjęłam księdza po kolędzie.
Z jednej strony ze "starości" chyba podjęłam taką decyzję- w sumie mieszkam prawie 8 lat u siebie i pierwszy raz otworzyłam drzwi/ byłam w domu itp.
Z drugiej- mam zostać matką chrzestną, więc stwierdziłam, że wypadałoby być odnotowanym w księgach kościelnych.
Wczoraj pojechałam do mamy po wszystkie "święte gadżety", a dziś z wywieszonym językiem biegłam do domu, bo nie wiedziałam czy zacznie od góry (od mojego piętra) czy od dołu, a chciałam uniknąć szukania go- tego bym chyba już nie zrobiła.
Siedziałam, czekałam i już w sumie myślałam, że mnie olał, gdy nagle dzwonek zadzwonił i przyszedł ksiądz.
Zaczęliśmy rozmawiać o kotach, bo okazało się, że ma przekichane (w dosłownym słowa znaczeniu), potem modlitwa i rozmowa. Gadaliśmy o wszystkim i niczym, ale przede wszystkim zaciekawiła mnie jego otwartość i wykorzystałam to na wypytywanie go o rzeczy nurtujące mnie od dawna. Ja pytałam- on chętnie odpowiadał, opowiadał i tak nie wiadomo kiedy przeleciało pół godziny. Byłam w szoku, że KSIĄDZ może być "normalny", że można z nim pogadać jak z koleżanką, że po chwili posiadałam już wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, kontakt do niego- w razie potrzeby, chęci pogadania, zasięgnięcia porady itp.
Nie sądzę, że naglę stanę się wzorową katoliczką, parafianką i nie będę zasuwać co tydzień do kościoła, ale mam plan- wybrać się choć raz, żeby zobaczyć czy w tym kościele jest tak fajnie jak mówił, czy to jego indywidualna opinia, bo jest księdzem, bo tak wypada, bo tam pracuje.
Co mnie zdziwiło najbardziej?
Jego otwartość, brak barier, to, że mi opowiedział o swojej drodze na drugą stronę ołtarza, że nie bronił się przed żadnym tematem, nie próbował się wymigać, a wręcz stworzył w mojej głowie obraz osoby, której można zaufać, gdy będzie się chciało porozmawiać z kimś "z boku", z kimś "z poza normalnego życia".
Ksiądz- a taki normalny człowiek.
W dzisiejszych czasach to niesamowite zjawisko, a tak bardzo potrzebne, żeby być normalnym wśród tych wszystkich zawirowań kościelnych.
Na pewno nie było to moje ostatnie spotkanie z tym księdzem. Mamy jeszcze do pogadania.
A i na spowiedź w formie rozmowy chętnie bym się wybrała, żeby pozamykać pewne kwestie sama ze sobą, ale i wyrzucić z siebie wszystko co mi "zalega", takie oczyszczenie.
Jestem w szoku po tym co mnie spotkało.
Potraktuję to jak dobrą monetę.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Jednak ktoś docenia.
Jednak nie wszyscy są burakami- NA SZCZĘŚCIE.
Otrzymuję wiele wspaniałych słów od rodziców dzieciaków.
Słyszę, że dzieci mnie lubią- co jest dla mnie najwspanialszą zapłatą za moją pracę.
Żadna podwyżka, czy premia nie wynagrodzi mi tego, co teraz słyszę od rodziców- bezcenne słowa, które nadają sens mojej pracy.
A teraz...wspaniały sms od ludzi, u których dorywczo pracuję- aż zabrakło mi słów- co mi się nie zdarza zbyt często.
Mieć poczucie, że ma się oparcie w obcych ludziach- bezcenne.
Po tylu latach pracy są dla mnie jak rodzina i mnie również tak traktują.
Gdyby ktoś mi powiedział 8 lat temu, że chwilowe zajęcie będzie trwało tyle lat i dzięki niemu zdobędę drugą rodzinę- nie uwierzyłabym.
Były sytuacje, dzięki którym mogłam się przekonać, że to nie pozory, że naprawdę są wspaniali, szczerzy i kochani.
Dzisiejsze wiadomości utwierdziły mnie w tym.
Łza się w oku zakręciła.
Jestem szczęśliwa, że mam takich ludzi koło siebie.
Otrzymuję wiele wspaniałych słów od rodziców dzieciaków.
Słyszę, że dzieci mnie lubią- co jest dla mnie najwspanialszą zapłatą za moją pracę.
Żadna podwyżka, czy premia nie wynagrodzi mi tego, co teraz słyszę od rodziców- bezcenne słowa, które nadają sens mojej pracy.
A teraz...wspaniały sms od ludzi, u których dorywczo pracuję- aż zabrakło mi słów- co mi się nie zdarza zbyt często.
Mieć poczucie, że ma się oparcie w obcych ludziach- bezcenne.
Po tylu latach pracy są dla mnie jak rodzina i mnie również tak traktują.
Gdyby ktoś mi powiedział 8 lat temu, że chwilowe zajęcie będzie trwało tyle lat i dzięki niemu zdobędę drugą rodzinę- nie uwierzyłabym.
Były sytuacje, dzięki którym mogłam się przekonać, że to nie pozory, że naprawdę są wspaniali, szczerzy i kochani.
Dzisiejsze wiadomości utwierdziły mnie w tym.
Łza się w oku zakręciła.
Jestem szczęśliwa, że mam takich ludzi koło siebie.
niedziela, 18 stycznia 2015
Decyzje.
Czasem trzeba podjąć decyzję bez długich przemyśleń i rozmyślania nie wiadomo jak długo.
Dziś odbyła się rozmowa, jaki będzie jej efekt- czas pokaże.
Ja powiedziałam swoje- naciskać nie będę.
Dziś odbyła się rozmowa, jaki będzie jej efekt- czas pokaże.
Ja powiedziałam swoje- naciskać nie będę.
niedziela, 11 stycznia 2015
Brak szacunku.
Jestem zła, bardzo zła.
Frustracja nie opuszcza mnie od piątku, bo wtedy to nastąpił moment kulminacyjny.
Była złość, były łzy, a teraz jest chęć ucieczki- jak najszybciej, jak najdalej.
Wszystko zaczęło się w środę, gdy uczciwie poszłam i powiedziałam, że coś się zgubiło, że szukam, że staję na głowie, ale efekt kiepski.
Rozmowa z Panią dyrektor przebiegła spokojnie, normalnie, bez zbędnych krzyków i oskarżeń.
Po pewnym czasie przybiegł właściciel, który na sali pełnej dzieci, przy jeszcze jednej koleżance wskazał na mnie i moją współpracownicę i powiedział, że ma do nas sprawę. Oczywiście wiedziałam o co chodzi, ale takiego ataku, oskarżeń i poniżenia się nie spodziewałam.
Zrobił z nas złodziejki, zwracał się do nas chamskim tonem, był opryskliwy, nie miły, mocno pokazujący swoją wyższość ( nie wiem co chce sobie zrekompensować, ale ja nie dam się poniżać), po prostu kawał chama i buraka. Słoma wyszła z butów. Zapomniał chyba, że TEŻ jesteśmy ludźmi, że należy nam się szacunek, że nie można tak się zwracać do swojego pracownika, do drugiego człowieka, do nikogo. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.
Byłam wściekła, odpowiedziałam mu na zarzuty i oskarżenia, a on wyszedł klnąc bezgłośnie- bo obok były dzieci.
Nie chcę nawet myśleć jakby nas potraktował jakbyśmy byli na osobności.
Szala goryczy przelała się w piątek.
Dowiedziałyśmy się, że nie dostaniemy wypłat.
Na argument mojej koleżanki, że ma kredyt- odpowiedział, że jego to nie interesuje, bo on też ma i nie zamierza własnych pieniędzy dokładać do interesu.
Informację o tym, że nie dostaniemy wypłat przekazał o godzinie 17, gdy już prawie nikogo nie było w przedszkolu.
Nie liczą się z tym, że możemy nie mieć za co żyć.
Nie wiem kiedy planują nam zapłacić, ale przez cały weekend od piątku jest burza mózgów, bo nie można tak tego zostawić.
Wywiązujemy się ze swojej pracy, stajemy na głowie, a nie otrzymujemy za to wynagrodzenia.
JAK TAK MOŻNA?!
Jutro ma być rozmowa. Nie zostawimy tak tego. Nie jestem wolontariuszem.
Nie odpuszczę, nie tylko ja.
Ale jedno jest pewne- już w środę wiedziałam, że czas uciekać- mimo, że kocham te moje brzdące.
A teraz to jest bardziej, niż pewne, że chcę szybko zmienić pracę- jak najszybciej.
Nie chcę pracować w miejscu, w którym nie szanuje się pracownika, a przede wszystkim drugiego człowieka.
Nie chcę świecić oczami za takiego chama i buraka przed rodzicami.
Czas na poszukiwanie i zmiany.
Frustracja nie opuszcza mnie od piątku, bo wtedy to nastąpił moment kulminacyjny.
Była złość, były łzy, a teraz jest chęć ucieczki- jak najszybciej, jak najdalej.
Wszystko zaczęło się w środę, gdy uczciwie poszłam i powiedziałam, że coś się zgubiło, że szukam, że staję na głowie, ale efekt kiepski.
Rozmowa z Panią dyrektor przebiegła spokojnie, normalnie, bez zbędnych krzyków i oskarżeń.
Po pewnym czasie przybiegł właściciel, który na sali pełnej dzieci, przy jeszcze jednej koleżance wskazał na mnie i moją współpracownicę i powiedział, że ma do nas sprawę. Oczywiście wiedziałam o co chodzi, ale takiego ataku, oskarżeń i poniżenia się nie spodziewałam.
Zrobił z nas złodziejki, zwracał się do nas chamskim tonem, był opryskliwy, nie miły, mocno pokazujący swoją wyższość ( nie wiem co chce sobie zrekompensować, ale ja nie dam się poniżać), po prostu kawał chama i buraka. Słoma wyszła z butów. Zapomniał chyba, że TEŻ jesteśmy ludźmi, że należy nam się szacunek, że nie można tak się zwracać do swojego pracownika, do drugiego człowieka, do nikogo. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.
Byłam wściekła, odpowiedziałam mu na zarzuty i oskarżenia, a on wyszedł klnąc bezgłośnie- bo obok były dzieci.
Nie chcę nawet myśleć jakby nas potraktował jakbyśmy byli na osobności.
Szala goryczy przelała się w piątek.
Dowiedziałyśmy się, że nie dostaniemy wypłat.
Na argument mojej koleżanki, że ma kredyt- odpowiedział, że jego to nie interesuje, bo on też ma i nie zamierza własnych pieniędzy dokładać do interesu.
Informację o tym, że nie dostaniemy wypłat przekazał o godzinie 17, gdy już prawie nikogo nie było w przedszkolu.
Nie liczą się z tym, że możemy nie mieć za co żyć.
Nie wiem kiedy planują nam zapłacić, ale przez cały weekend od piątku jest burza mózgów, bo nie można tak tego zostawić.
Wywiązujemy się ze swojej pracy, stajemy na głowie, a nie otrzymujemy za to wynagrodzenia.
JAK TAK MOŻNA?!
Jutro ma być rozmowa. Nie zostawimy tak tego. Nie jestem wolontariuszem.
Nie odpuszczę, nie tylko ja.
Ale jedno jest pewne- już w środę wiedziałam, że czas uciekać- mimo, że kocham te moje brzdące.
A teraz to jest bardziej, niż pewne, że chcę szybko zmienić pracę- jak najszybciej.
Nie chcę pracować w miejscu, w którym nie szanuje się pracownika, a przede wszystkim drugiego człowieka.
Nie chcę świecić oczami za takiego chama i buraka przed rodzicami.
Czas na poszukiwanie i zmiany.
czwartek, 8 stycznia 2015
To nie takie proste...
Był plan- wstać dziś przed 6, zjeść porządne, zdrowe śniadanie, zamiast kawy wypić ciepłą wodę z cytryną i nie pić kawy przez resztę dnia, ograniczyć słodycze, a najlepiej nie jeść wcale.
Udało się tylko z kawą i wodą- 0 kaw, 1 woda z cytryną.
Słodycze: były i bardzo mnie to martwi, że moja silna wola jest taka słaba. ;)
Kolejne podejście jutro.
I plan na kolejny dzień bez kawy też jest. :)
Udało się tylko z kawą i wodą- 0 kaw, 1 woda z cytryną.
Słodycze: były i bardzo mnie to martwi, że moja silna wola jest taka słaba. ;)
Kolejne podejście jutro.
I plan na kolejny dzień bez kawy też jest. :)
wtorek, 6 stycznia 2015
Już 6!
Dopiero co były wielkie przygotowania do Świąt, a tu już mija 6 dzień mojego wolnego.
Jutro powrót do pracy i do codzienności.
Grunt to nie zwariować.
Jutro powrót do pracy i do codzienności.
Grunt to nie zwariować.
czwartek, 1 stycznia 2015
Subskrybuj:
Posty (Atom)