Mam skomplikowany charakter.
Sprawiam mylne wrażenie. Dopiero po dłuższym czasie człowiek mnie poznaje.
Niby wesoła- ale skryta. Niby szalona- ale zachowawcza. Niby otwara- ale zamknięta.
Takich "niby" jest sporo- ale taki mój urok. ;)
Moim największym "problemem" jest bycie Zosią Samosią. Życie nauczyło mnie bycia samodzielną, Bycia odpowiedzialną za swoje czyny, a przede wszystkim tego, że mogę polegać tylko na sobie.
Nigdy nie mogłam polegać na żadnym z moich byłych i zawsze wyznawałam zasadę "umiesz liczyć- licz na siebie", bo jak nie ja to kto mi pomoże?
Teraz jest Latający, ale ja nadal nie umiem poprosić o pomoc, nie umiem powiedzieć o problemach większych, niż "złamany paznokieć", bo od razu rodzi się tysiąc myśli na zasadzie- po co będę mu tyłek zawracać, co go to obchodzi, po co się prosić- lepiej samej to załatwić.
Wkurzam się sama na siebie, że nie umiem tego zmienić. Walczę. Uczę się. Przypominam sobie co chwilę, że jest teraz ktoś koło mnie. Próbuję wbić sobie do swojego siwego rozumku, że przełamanie się to nic złego. Ale znowu pojawia się kolejne "ale". Jestem pierdolnięta. Przecież byłoby łatwiej, milej, przyjemniej.
Cóż....trzeba czasu. Trzeba zaufania. Trzeba poczucia bezpieczeństwa i pewności.
Wszystko w swoim czasie.
Nie ma lekko.
Nie ma łatwo.
Nikt nie mówił, że tak będzie.
A jego wyjazdy nie ułatwiają tego.
Rozmowy nie zastępują spotkań.
Ale wiedziałam od początku na co się piszę.
Przy moim charakterze na pewno to dobre rozwiązanie, ale niestety pewne rzeczy rozciągają się w czasie- tak jak kwestia otworzenia się.
Na pewno potrwa to jeszcze.